Wiemy, że jeśli coś ma początek, to również kiedyś dobiegnie końca. Na początku terapii nowotworu chory zwykle otrzymuje informację jaki rodzaj leczenia został dla niego zaplanowany. Bywa, że bardzo szybko dowiaduje się o leczeniu podstawowym i uzupełniającym, o okresowych pobytach w szpitalu, o warunkowaniu kolejnych etapów leczenia od wyników badań, a niekiedy zaskakiwany jest zmianami strategii, przerwami w leczeniu, włączaniem innych terapii. Jedni chorzy skarżą się, że niewiele wiedzieli o tym co jest planowane i dlaczego tak się dzieje, inni chwalą dobry kontakt z lekarzem, który informował, wyjaśniał, odpowiadał na pytania, był dostępny gdy pojawiała się nowa sytuacja. Ilu chorych tyle wariantów sytuacji. Wspólne jest to, że dzieje się dużo, że chorowanie i leczenie jest rozciągnięte w czasie, że wcześniejsze plany trzeba korygować. Czasem wielokrotnie.
W końcu nadchodzi dzień, w którym leczenie dobiega końca. I tutaj dotykamy pewnego paradoksu. W chwili rozpoczynania terapii większość pacjentów marzy o przebrnięciu przez nią i zakończeniu, a kiedy tak się dzieje rzadko pojawia się oczekiwana ulga i radość, a zdecydowanie bardziej powszechne jest zadawanie sobie pytania – i co dalej, co teraz? Zaczyna się niepewność i brak planów na „po leczeniu”. Dlaczego zatem wymarzona chwila nie spełnia oczekiwań?
Leczenie przebiega w sposób planowy i zorganizowany, również wtedy gdy plany ulegają korekcie. Chory jest zakwalifikowany do zabiegu operacyjnego i czeka na nadejście wyznaczonego terminu. Przebywa w szpitalu, usprawnia się, jeśli tego potrzebuje.
Ma wyznaczone terminy chemioterapii i wie, że za tydzień – dwa – trzy tygodnie będzie następne podanie, że będzie się kiepsko czuł, że wystąpią uboczne objawy, że jak na zmiłowanie będzie czekał na ostatnie podanie cytostatyków.
Ma rozpisane terminy radioterapii i planuje swoje życie zgodnie z kalendarzem naswietlań.
Przechodzi cyklicznie kontrolne badania krwi, prześwietlenia, ultrasonografie, rezonans, scyntygrafie itd.. Wspólne dla wszystkich planów leczniczych jest to, że coś się dzieje i ktoś nad tym panuje. A po oczekiwanym zakończeniu leczenia pacjent (były pacjent) zostaje sam. I teraz wszystko lub prawie wszystko zależy od niego. I może dalej żyć, planować, wracać do pełnienia zawieszonych na czas leczenia ról społecznych i zawodowych. A to okazuje się nie być takie łatwe i oczywiste.
Doświadczenie choroby nowotworowej i jej leczenie zatrzymują w pędzie życia, konfrontują z zagrożeniem, stawiają wobec trudnych pytań. Zmieniają. Pewnie z tego powodu wielu pacjentów mówi, że po zakończeniu leczenia można żyć lepiej lub gorzej niż przed chorobą, ale nie żyje się tak jak wcześniej.